Imprezy

Relacje z imprez w których braliśmy udział.

Piknikowy czerwiec

Stara Kopernia , 7-9 czerwca
Oporów, 14-16 czerwca

Nasza najnowsza latorośl osiągnęła słuszny wiek, w którym wypada oswoić się z warunkami obozowymi, postanowiliśmy więc dwa czerwcowe weekendy spędzić pod namiotami, na prorodzinnych piknikach historycznych. A ponieważ pikniki odbywały się w zbliżonych terminach, postaram się je opisać w jednym tekście, co przy okazji da możliwość porównania obu wydarzeń.

Obie imprezy skusiły prawie cały skład Kompanii, część osób załatwiła sobie krótki urlop przed weekendem. W obu przypadkach targaliśmy cały sprzęt kompanijny, co było możliwe dzięki wyładowanej z górką przyczepce. Nie zdążyliśmy uszyć sobie na ten sezon większego namiotu, zawłaszczyliśmy więc szprychowca, a nasze trójkąty rozdysponowaliśmy po ludziach.

Na pola Igora dotarliśmy jako pierwsi goście, w piątek koło południa. Namioty gospodarza były już rozstawione na skoszonej ciut wcześniej łące. Było to bardzo praktyczne rozwiązanie: zamiast korzystać ze słomy z rolki można było sobie spokojnie nagrabić mięciutkiego siana do siennika. Byliśmy świadkami budowy solidnego drewnianego sanitariatu wyposażonego m.in. w prysznic obity workami jutowymi. Zamiast dworskiego bidetu* mogliśmy korzystać z postawionych w rogu tojek, a na skraju obozowiska rozbity był duży godpodarczy szprychowiec, w którym znajdowały się zapasy i magazyn. Namiot ten był zelektryfikowany, co było dość wygodnym rozwiązaniem dla przeróżnych ładowaczy, wyrodnych matek karmiących mlekiem w proszku oraz zdesperowanych porannych kawoszy, którzy nie mogli się doczekać wrzątku z ogniska. Żarcie które mogłoby się zapsuć składowane było w piwniczce Igora. Nie było problemów ani z drewnem opałowym ani ze skombinowaniem masztów do daszku -- nasz ulubiony obszarnik miał wszystko pod ręką.

W Oporowie wylądowaliśmy we czwartek jako jedni z pierwszych - powitali nas Roma, Alis i Tołdi a chwilę po nas dojechał Adamek z Karoliną.
Infrastruktura sanitarna bazowała na nawiedzonym domku, tam też ulokowane były dzieciate kobiety oraz starcy. W pobliżu ustawiono koryto z bieżącą wodą, tojki oraz tojkoprysznice, które chwilami miewały nawet ciepłą wodę (raz się zdarzyło). W trakcie imprezy mieliśmy również dostęp do kuchni i lodówki, a szczególnie obrzydliwi do łazienki na górze. Siennikowcy mieli do dyspozycji słomę w kostkach, drewno do palenia było dostępne w parku w sporych ilościach, trzeba było tylko wybrać się na wycieczkę w poszukiwaniu połamanych gałęzi. Podobnie kije na maszty: szybka wyprawa do parku załatwiła sprawę. Dzięki temu udało nam się rozbić wszystkie przywiezione daszki, a nawet zadaszyć kuchenne palenisko (w pewnym momencie obawialiśmy się opadów, jak się okazało - niesłusznie).

Impreza fraucymeru mogła się odbyć dzięki uprzejmości i pomocy muzeum, mieliśmy więc pewne zobowiązania. Obóz był odseparowany od publiczności i tylko co śmielsi cywile przedzierali się przez sznurek by zaspokoić swoją ciekawość (nie przeszkadzali nam wcale w wypoczynku). W ramach pokazów zrobiliśmy jednak musztry piechoty, również pikinierskie oraz odegraliśmy potyczkę o zamek. Do boju poprowadził nas dawno nie widziany Don Carlos, który gościnnie wpadł na kilka godzin. Walka była całkiem fajna, chociaż po stronie atakujących raził brak trupów (obrońcy za to padali jak muchy). Za obozem działał cały czas tor łuczniczy. W międzyczasie nasz teatrzyk miał okazję odkurzyć kukiełki i wystąpić ku uciesze dziatwy. Przy okazji wypróbowaliśmy nowe, mobilne nagłośnienie, które spisało się na piątkę. Dodatkowo Monika zorganizowała nam grę terenową p.t. 'na tropie zaginionej obrączki'. Uczestnicy byli bardzo zdeterminowani, o mało co doszłoby do analizy zawartości tojki, zabawę popsuł Tomasz O.

Na prywatnej posesji Igora nie było żadnych osób postronnych. Panował większy luz, ale trudniej też było zmobilizować się do działania. Piknikowy klimat w połączeniu z ulewą, która zapędziła nas pod namioty w godzinie planowanej bitewki skutecznie rozleniwiły towarzystwo. Oprócz porannych działań szermierczych nie zebraliśmy się więc do łażenia, strzelania i tego typu męczących akcji. Większe dzieci zajmowały się sobą, mniejsze pełzały po wszystkim co się dało a dorośli spędzali czas przy stołach lub na zielonej trawce racząc się jadłem i napojami. O dziwo, można było się tym nieźle zmęczyć ;)

Wieczory w przypadku obu imprez wyglądały podobnie -- gospodarze postawili się i zapewnili suto zastawione stoły, hitem Oporowa były pierogi a z Igorowa zapamiętałem przede wszystkim pyszną świńską świnkę. Wstyd przyznać, ale nie dotrwałem do tradycyjnego, oporowskiego konkursu nalewkowego ani do finału imprezy u Igora. Nie do końca udała mi się bowiem drzemka regeneracyjna podczas usypiania Mani -- w obu przypadkach obudziłem się dopiero nad ranem :/

Z imprez wracaliśmy wypoczęci i zadowoleni. Dzieciaki się wybiegały i dały od siebie odpocząć, strat w ludziach i sprzęcie nie było (no, może nie damy się drugi raz namówić na rozstawianie daszka nad ogniskiem). Bardzo dziękujemy organizatorom, którym dzięki ciężkiej pracy udało się ściągnąć w fajne miejsce naszych ulubionych krewnych i znajomych królika i zapewnić wszystkim świetną zabawę. Mam nadzieję, że uda nam się na tych imprezach spotkać za rok :)

Kruku

* - tak, pamiętamy, co wydarzyło się w Starej Koperni