Imprezy

Relacje z imprez w których braliśmy udział.

Bunty kozackie na Ukrainie AD 1630

Bukówiec, 2013-05-17

Ostatnimi czasy, namówieni przez Maziego i Domina z Zielonej daliśmy się zaciągnąć do niewielkiej miejscowości w pobliżu Leszna -- Bukówca Górnego. Impreza była wielką niewiadomą, nieco w starym stylu: za piwo i wurst, bez zwrotu kosztów mieliśmy stłumić kozackie powstanie ku uciesze gawiedzi. Entuzjazm w ekipie był średni, ale skoro obiecaliśmy, wypadało pojechać. Załadowaliśmy więc do fur sześciu walczących, podpięliśmy świeżo zanabytą przyczepkę załadowaną na bogatości i ruszyliśmy na wycieczkę.

Mniej lub bardziej błądząc, unikając zagrożeń dzięki poradom zaufanego harnasia Yanosika dotarliśmy na miejsce w piątek w nocy. Z daleka widać było spore ogniska - hucznie bawili się przy nich mieszkańcy Bukówca i okolic, ochoczo integrując się z przyjezdnymi. Namioty skończyliśmy rozstawiać przed północą. W międzyczasie dołączyli do nas koledzy rociarze z Warszawy. Mimo późnej pory bez problemu pożywiliśmy się końcówką pieczonego świniaka i dostaliśmy browar, co bez wątpienia umiliło nam nocne Polaków rozmowy prowadzone przy ognisku.

Dopiero z nastaniem dnia mieliśmy okazję obejrzeć miejsce inscenizacji. Staliśmy w szczerym polu w pobliżu wylotówki z Bukówca na Leszno. Teren nie powalał klimatem, ale był za to spory i sensownie zagospodarowany -- nasze obozowisko zostało ogrodzone balotami słomy i barierkami, na polu postawiono kilka chat krytych słomą wraz zagrodami, żurawiem i innymi detalami. Obok obozu znajdowały się wojskowe namioty, a w nich dystrybutory z wrzątkiem i zimną wodą, kawa i herbata oraz chleb ze smalcem. Bez problemu można było skorzystać z przedłużacza. Jeszcze większym zaskoczeniem były sanitariaty, co prawda bez pryszniców, ale za to wyposażone w skanalizowane porcelanki które zadowoliłyby nawet Sawę. Całość imprezy była fachowo ochraniana przez strażaków oraz seniorów z Towarzystwa Gimnastycznego Sokół.

Nie wymagano od nas cudów -- dopiero koło południa wzięliśmy udział w omówieniu przebiegu inscenizacji, wzięliśmy również udział w krótkiej ale treściwej pogadance z pirotechnikiem, przy okazji której ustaliliśmy między sobą zasady strzelania (nie używaliśmy pobojczyków). Ponieważ nie było co ze sobą zrobić urządziliśmy sobie krótkie szkolenie pikinierskie w celu utrwalenia niemieckich komend -- jako piki posłużyły bambusowe tyczki. W międzyczasie pomogliśmy w ekspresowym tworzeniu brzozowego lasu -- powtykane w baloty gałęzie stworzyły całkiem niezłe tło do inscenizacji.

Niezapomnianym otwarciem imprezy okazał się przemarsz przez wieś. Zdarzało nam się być dowożonym autokarem na miejsce startu, dreptaliśmy niejednokrotnie w korowodach złożonych z uczestników i oficjeli, ale nigdy nasz oddział nie dysponował bojowym wozem propagandowym. Tym razem, kilkanaście metrów przed zastępami polskiej husarii toczył się dostojnie wehikuł, z którego charczących głośników wydobywały się dzwięki marsza motywacyjnego przerywanego hasłami zagrzewającymi nas do boju. Trzeba przyznać, że akcja przyniosła efekt i wywabiła większość mieszkańców na podwórka, skąd obserwowali nasz pochód.

W ramach pokazu oddziałów piechoty wystąpiliśmy jako jedna formacja dowodzona przez oficerza Roty, łaziliśmy i strzelaliśmy na polską komendę, co było możliwe dzięki wspólnym ćwiczeniom w Proślicach. Mimo pewnych różnic interpretacji komendy 'czołem w zad' poradziliśmy sobie nienajgorzej. Atak ogniowy, chociaż jest moim zdaniem mniej efektywny od kontrmarszu, podobał się publiczności. Przed nami i po nas można było zobaczyć popisy kawalerzystów. Występowali zarówno stateczni, zakuci w blachy husarze jak i lekkie formacje prezentujące kaskaderską dżigitówkę. Konnych ściągnięto chyba więcej niż piechoty -- całkiem nieźle to wyglądało.

Pomimo niewielkiej liczby zaangażowanych w przedsięwzięcie rekonstruktorów bunt kozacki i jego tłumienie wypadło świetnie. Duża w tym zasługa zaangażowanych, lokalnych statystów, którzy poprzebierani za chłopstwo świetnie odgrywali swoje role. Chłopi przyjechali na kilku wozach, zaludnili atrapę wioski i zainscenizowali wiejskie wesele przerwane przez kozaków. Wydarzenia na bieżąco komentował narrator, ilustrowane były podkładem muzycznym. Ważniejsze dialogi zostały odegrane z taśmy, co wypadło całkiem przekonująco. Dzięki narracji nie mieliśmy problemów z realizacją scenariusza -- nawet bez wcześniejszego omówienia przebiegu wydarzeń można było się połapać. Żądania przedstawione przez posła zostały odrzucone i wkrótce na polu pojawiły się polskie siły. Wśród eksplozji ładunków odpalanych w oznaczonych miejscach sprawnie odparliśmy kontratak kozackiej tłuszczy i odbiliśmy wioskę. Buntownicy zostali rozbrojeni i doprowadzeni przed oblicze dowódcy a całość zakończył tryumfalny przemarsz polskich wojsk przed wiwatującą widownią.

Inscenizacja przebiegła bez wypadków, a współpraca z kawalerią była dobra, chociaż kilku narzekało na mało ułożone konie (przyjezdni husarze jeździli na wynajętych, nieznanych im wierzchowcach). Z tego też powodu nie do końca udała się szarża husarii pomiędzy szeregami piechoty. Jedynych negatywnych emocji dostarczył nam napalony młody kozak, który za wszelką cenę starał się wbić w nasze szyki wymachując drewnianą atrapą szabelki. Na szczęście nikomu nie omsknął się palec na spuście załadowanego muszkietu, bo mogłoby być kiepsko.

Wieczorem udaliśmy się na zasłużony browar. Padłem wyjątkowo szybko i niestety nie udało mi się załapać się na występy tajemniczego kozaka śpiewającego Pocahontas w jidish. Noc upłynęła pod znakiem pieśni, toastów oraz debat o husarii i obrzezaniu. Rankiem po kozaku-widmie nie było śladu (a miał zabrać się z nami do Leszna) a teren imprezy był wzorowo ogarnięty przez gospodarzy. Udało nam się sprawnie spakować i dotrzeć do Wrocławia jeszcze przed południem.

Trudno zaklasyfikować jakoś tę imprezę, ale pobyt w Bukówcu wspominam bardzo pozytywnie, głównie ze względu na podejście gospodarzy. Na każdym kroku było widać zaangażowanie mieszkańców Bukówca i oddolny charakter przedsięwzięcia. Nie bez znaczenia było również żywiołowe przyjęcie inscenizacji przez widownię, naprawdę miło było występować przed taką publicznością.

Kruku