Imprezy

Relacje z imprez w których braliśmy udział.

Slag om Grolle

Grolle, 2012.10.19-21

18 Październik

Poznań. Parking pod Leroy Merlin, północ minęła już dawno temu. Na horyzoncie zobaczyliśmy autobus. Szczęśliwie udało się do niego zmieścić. W porównaniu do poprzedniego wyjazdu było nawet sporo miejsca, ale i tak pasażerowie czuli się trochę jak sardynki w puszce.

O godzinie mniej więcej 13 udało nam się dotrzeć do Stadlohn. Pogranicznego niemieckiego, sennego miasteczka, które wyglądało dokładnie tak (jak się później okazało) jak wszystkie inne pograniczne holenderskie, senne miasteczka.

„Polish Regiment” podzielił się na dwie części. Jedna jechała do naszego celu, gdzie miała rozstawić obóz, druga zostawała na miejscu i brała udział w rozwoju niemieckiej kultury poprzez kampanię promocyjną „Slag om Groelle”.

Mimo wieloletniego doświadczenia w rekonstrukcji oraz pracy zawodowej popełniłem podstawowy błąd, typowy dla żółtodziobów – zapytałem się Wodza, czy będzie mnie tu potrzebował...

Na boisku w Stadlohn - miejscowości w której maszerowaliśmy ku chwale integracji Unii Europejskiej, okazało się być całkiem sympatycznie. Słońce świeciło, lokalny obozik był już rozstawiony. Lokalsi poczęstowali nas kanapkami, kawą oraz grochówką przenoszoną w dziwnych prostokątnych skompresowanych pojemnikach. Podobno była smaczna.

Gnom mianował się Öberstürmanngefrajtrem i zajął się musztrowaniem naszego 18to osobowego oddziału w czasie gdy Wódz załatwiał formalności. Pojętne wojsko szybko przyswoiło niemiecką komendę i bardzo sprawnie wykonywało wszelkie manewry. Niedługo dołączyli do nas inni goście z zagranicy. Przyjaciele Moskale, hiszpańscy Tercios, oraz szkocki McKenzie Regiment of Foot, uzbrojony w piki, który okazał się odtwarzany przez przyjaciół German. Jednostka ta dla uproszczenia została określona „szkoptami” posługiwała się komendą w języku szkoptyjskim, który łudząco przypominał angielski. Nauczyliśmy się od nich wielu przydatnych trików - między innymi nowych sposobów opierania się o pikę w trakcie musztry.

Po wykonaniu wspólnych manewrów oraz zainicjowaniu kilku starć pikinierzy kontra pikinierzy (w trakcie których nabawiłem się niestety kontuzji), wyruszyliśmy na przemarsz do centrum miasta. Odbyło się tam tradycyjne spotkanie z ważnymi ludźmi, którzy na naszym tle wygłaszali przemowę oraz otwierali wystawę złożoną z makiety i tysięcy figurek. Należy im jednak oddać honor – abyśmy nie pomarli z głodu rozdali nam również lokalne specjały żywnościowe: ser żółty oraz niemieckie suszi – ciemny chleb ze śledziem. Niestety nie było wódki, za to pomyśleli o coli, wodzie i sokach, a na górze był jeszcze szampan.

Pokaz zakończył się o godzinie 18 z minutami. Kierowcy mogli przybyć po nas dopiero późno w nocy. Nasze młode wystrzałowe muszkieterki udało się nam sprzedać w transporcie Strzelcom Moskiewskim, jednak 14 osób musiało czekać do północy. Poszliśmy więc na piwo do jedynej knajpy w mieście. Szczęśliwie Wódz ugadał z przyjaciółmi z Rosji, że po nas przyjadą jak już wypakują się na miejscu w Groenllo. Bus okazał się 9 osobowy, a w pakiecie przybyli w nim kierowca z pilotem. Przy dźwiękach radosnego "Nu dawaj, dawaj!", udało się nam zmieścić do środka 4 piki, 9 muszkietów, bęben oraz obsadę do tego sprzętu. Na koniec, gdy wszyscy siedzieli (albo przynajmniej znajdowali się na pokładzie) z okrzykiem "Hurra!" na sam koniec dorzucił się Gnom. Tak to Rosjanie przemycili nas przez niemiecko-holenderską granicę - czuliśmy się jak Kubańscy uchodźcy. Wśród przeraźliwych jęków, rosyjskiego hip-hopu oraz uwag w stylu "puść to mój" udało się nam dojechać na miejsce. Obiecaliśmy sobie jednak nigdy nie rozmawiać o tym, do czego doszło w czasie tej przeprawy. Co było w busie, zostaje w busie.

Na miejscu, oprócz ludzi dziwnie patrzących się na nas podczas naszej wysiadki z wehikułu, zastaliśmy rozstawiony obóz. Opłaciliśmy Rosjan za przejazd tradycyjną wódką i kontynuowaliśmy, dosyć zmęczeni, wieczorną balangę.

19 Październik

Za potrzebą wstałem wcześnie rano (8.05) i poszedłem do toalety. Okazało się to kolejnym błędem - nasz Wódz wypatrzył mnie i kazał iść na poranny, 6cio kilometrowy przemarsz z lokalnego fortu do centrum miasta. Trzeba było szczać w materac jak reszta, której udało się zaspać.

Wraz z pikami, bębnem i resztą osprzętu, wsadzili nas do ciasnych wagoników napędzanych traktorem. Przed oczami stanął mi wczorajszy traumatyczny przejazd busem – czy tu naprawdę wszędzie musi być tak ciasno?

Na miejscu poczęstowano nas śniadaniem: bułeczki, kawusia, jabłuszko, jajeczko na boczusiu - morale znacznie wzrosło. Następnie udaliśmy się na resztki fortu, obok którego stała wieża widokowa. Gdy ją zdobywaliśmy, okazało się, że wydaje dźwięki, kiedy trzewiki broni bocznej o nią uderzają. Gdy zeszliśmy na dół, wszyscy bawiliśmy się kutasem Rejfa, przy oburzeniu Asi(1).

Przemarsz odbył się w miłych okolicznościach przyrody. Było ciepło, świeciło słońce a my wędrowaliśmy wśród lasów. Tylko raz musieliśmy przepuścić pociąg na przejeździe kolejowym.

Wśród oklasków, wiwatów i rzucanej w naszą stronę intymnej bielizny wkroczyliśmy do przystrojonego już Groenlo. Było tam wszystko to, co dwa lata temu: trociny i słoma na bruku, kramy, wrzeszczące wariatki, zwierzęta w postaci świń, gęsi i innych żebrzących dzieci (które są atrakcją w tym kraju, a nie codziennością), obwoźni mnisi ze sztucznym trupem i operujący pacjenta lekarze. Oraz turyści. Mnóstwo turystów!

Wódz nie dał nam specjalnie odpocząć. Po wyczerpującym przemarszu zagonił na manewry, a następnie na bitwę. Całość naszych wojsk, którymi zarządzał Tomasz Rejf, została podzielona na 3 roty. Pierwszą muszkieterską dowodził Öberstürmanngefrajter Gnom, drugą Maciej z Zamościa, pikinierską prowadziłem (nie chwaląc się ;)) ja.

Sama inscenizacja pierwszego dnia w Groenlo była dość nudna i mało widowiskowa, wróciliśmy jednak szczęśliwi. Nasz mały oddział pikinierów niewiele miał do roboty, próbowałem więc jak mogłem zorganizować swoim żołnierzon zajęcie, aby nie przyrośli do podpieranych pik.. Efekt był taki, że dołączyliśmy w sumie do 2 różnych oddziałów pikinierskich (francuskiego i chyba czeskiego). Zostaliśmy rozbici przez Węgrów, przetoczyła się przez nas w międzyczasie linia frontu. Luźnym szykiem wróciliśmy do swoich, przyłączając się do szkoptyjskich pikinierów, aby zginąć w okopach od połączonych sił węgiersko-angielskich.

Wieczór w obozie minął bez większych ekscesów. Część wyruszyła na marsz z pochodniami po miasteczku, część lizała rany w obozie i wypijała trunki. Późną porą udaliśmy się do miasteczka, aby przyłączyć się do fety. Zastaliśmy tam tańce, hulańce i swawole w wykonaniu Węgrów i wesołą atmosferę. Tłum mężczyzn w krótkich spodniach, koszulach i dziwnych czapkach chłepczący piwo, wywierał na mnie niekiedy wrażenie, że jesteśmy na Oktoberfest.

W obozie wszyscy byli już zmęczeni. Ze wzruszeniem patrzyłem, jak dwóch weteranów setek rekonstrukcyjnych bitew siedzi wspólnie na ławeczce, popija piwo, pali fajkę i opowiada sobie o dzieciach.

20 październik

Był to dzień wielkiej bitwy, wielkiego przemarszu z pochodniami i wielkiej biby. Na polu walki, z powodu kontuzji, moim zadaniem było trzymanie sztandaru. Wspaniałe i bardzo pasjonujące zajęcie przyprawiało mnie o ziewanie, miałem jednak mnóstwo czasu, aby pozować do zdjęć, wyglądać dumnie i majestatycznie oraz przypatrzeć się samej bitwie. W przeciwieństwie do poprzedniej, tym razem wiele się działo. Nasz oddział muszkieterski(2) (jak to wyraził naczelny dowódca wojsk Holenderskich) miał honor rozpocząć całe starcie. Polegało to na tym, że zagnano nas do najdalej wysuniętych okopów i kazano kopać... oraz przyjąć pierwsze natarcie. Uwielbiam wojskową retorykę.

Bitwę pamiętam jako ciągłe wycofywanie się (ja musiałem za każdym razem zajmować nowy pagórek i machać flagą, okrutnie irytujące) oraz po punkcie krytycznym ciągłe napieranie. W pewnym momencie nasz dzielny oddział muszkieterski, w totalnym chaosie i zamęcie, rozpostarty na całą szerokość, równo wymaszerował przed oddziały pikinierskie i oddał dwie pełne salwy we wroga, przeważając o zwycięstwie naszej strony. Byliśmy bohaterami! …w każdym razie tak to zapamiętałem..

Przemarsz z pochodniami okazał się atrakcją dla całego życia kulturalnego holenderskiego miasteczka. Ludzie siedzieli przed swoimi domami, pili piwo, wiwatowali, śmiali się i klaskali. Śpiewaliśmy piękne tradycyjne polskie pieśni: "Gustaw Adolf to nie jest polski król", "Karol Gustaw to nie jest polski król", "Tomasz Rejf to nie jest polski król", oraz "Tomasz Rejf to nie jest małe dziecko". Nie zabrakło także "Boże, Boże Bożenki" i innych szlagierów.

Wieczorna impreza była tym razem bardzo międzynarodowa, mieliśmy w obozie licznych gości. Problemem okazał się jedynie brak wódki, na którą liczyli odwiedzający nas przybysze. Nie była to tylko nasza bolączka, bo wódki zabrakło nawet u Rosjan.

21 Październik

Dzień odjazdu. Dzień ostatniej bitwy, na którą moja straszliwa kontuzja, jeszcze z czwartku, nie pozwoliła mi wyruszyć. Zostałem więc w obozie, wraz z kobietami, po raz pierwszy w życiu. Muszę przyznać, że to niezapomniane doświadczenie. Na przyszłość pojadę z historycznymi kulami i polezę za wojskiem, aby tylko się to nie powtórzyło(3). W każdym bądź razie, z opowieści słyszałem, że bitwa wypadła zacnie, a nasi dzielni pikinierzy we trójkę byli w stanie osłonić pełne dwie roty muszkieterskie.

Pakowanie autobusu przebiegało jak zwykle. Udało się wyruszyć już po jakiś trzech godzinach. Przed snem obejrzeliśmy Rambo, rankiem zaś okazało się, że jesteśmy już w Polsce.

Podsumowując: było pięknie! Cudowna pogoda, doborowe towarzystwo, super imprezy towarzyszące, niesamowita atmosfera. Bardzo dziękuję Tomaszowi Rejfowi za trud włożony w organizację wyjazdu (pomyślcie tylko o tych rozmowach telefonicznych – jak w call center ;)) Dziękuję Paniom, które zadbały o nasze wyżywienie po bitwie, oraz dzielnym pikinierom, którymi miałem zaszczyt dowodzić w trakcie musztry i inscenizacji! Oby tak dalej!

Sawa

Fotki wykorzystane jako ilustracje pochodzą z galerii Katarzyny Sobieckiej (te niepodpisane) oraz Tomasza Pękali (te oznakowane).

(1) - Obiecałem wspomnieć o tym na piśmie.

(2) - Nasi pikinierzy dołączyli na całość bitwy do oddziału szkoptów.

(3) - W tym miejscu pragnę serdecznie pozdrawić Panie, z którymi miło spędzałem czas leniąc się na ławce.