Imprezy

Relacje z imprez w których braliśmy udział.

Zdobycie Tykocina

Tykocin 2011.04.30-2011.05.01

Narwiańskie Stowarzyszenie Krajoznawcze, Podlaska Brygada Rekonstrukcji, Centrum Kultury w Tykocinie oraz Zamek Tykocin zapraszają na „Zdobycie Tykocina - rekonstrukcję bitwy o Tykocin z 1657 roku”. Tegoroczna edycja imprezy upamiętniającej świetne zwycięstwo wojsk Rzeczypospolitej nad siłami szwedzkimi i radziwiłłowskimi odbędzie się na terenie tykocińskiej twierdzy w weekend 30 kwietnia - 1 maja.

Po dwóch latach po raz kolejny daliśmy się skusić Proboszczowi i odwiedziliśmy Tykocin w bojowym składzie. Do nowiutkiego, wypożyczonego busa zmieściło się pięciu rociarzy, dwóch pludraków i jedna samica łosia. Jako kierowcy realizowali się Tomek, Grzechu i Mrówa. Podróż minęła dość sprawnie, chociaż kierowcy narzekali na pasażerów, że za mało piją i nie awanturują się. Po 4tej nad ranem w sobotę byliśmy na miejscu, trafiliśmy do obozu na chwilę po zakończeniu piątkowej imprezy.

W sobotę 30 kwietnia na terenie zrekonstruowanego obozu wojsk Rzeczpospolitej rycerstwo będzie ćwiczyć się w sztuce wojennej, odbywać pojedynki i harce, czynić przygotowania do bitwy, prezentować musztrę i egzercerunki.

Pierwsze egzercerunki rozpoczęli nasi rociarze około 7.00, zaraz po rozstawieniu namiotu, stołu i zbudowaniu tajnego składu opału udającego ławki i kuchnię polową. Kilka ćwiczebnych salw dość szybko postawiło obóz na nogi. Obóz był rozstawiony na łące pod zamkowym murem (należy zaznaczyć, że dwa lata temu w miejscu tego muru było ściernisko), oprócz namiotów zmieściły się tam również samochody przyjezdnych. Obóz w naturalny sposób podzielił się na małe podobozy z centralnie rozstawionymi ogniskami i daszkami. My wylądowaliśmy w pobliżu namiotów TJD, Zamościa i Kielc. Jeśli chodzi o kuchnię, gotowaliśmy sobie sami nadwyżkami częstując krewnych i znajomych królika. Pierwszego dnia zrobiliśmy coś w stylu leczo, podjedliśmy również kapuchy RKJMu. Oprócz tego, od czasu do czasu Proboszcz podrzucał jakieś smakowite kąski - nie chodziliśmy więc głodni.

W sobotę pogoda była idealna, odbyły się więc planowane konkurencje - bojówka szablowa oraz turniej łuczniczy. W szabli dzielnie reprezentował nas Paweł, najmłodszy z naszych rociarzy, który z braku instynktu samozachowawczego pozwolił się delegować na rzeź w pożyczonym sprzęcie. Miał pecha trafić w pierwszej turze na Jasia Gradonia bez okularów, który po raz pierwszy dostał szablę do ręki (do tej pory posługiwał się wyłącznie młotami lucerneńskimi, a z Bitwy Nacyj wykluczono go za zbyt dużą brutalność ;) Podsumowując - Paweł żyje, choć nabrał cennego doświadczenia i zdobył stosowne blizny. A my obiecujemy nie zachęcać go więcej do udziału w podobnych konkurencjach.

 

W turnieju łuczniczym reprezentował nas Łosiu, który podobno zajął trzecią pozycję na pudle, ale nie chce się tym chwalić.

Oprócz konkurencji programowych w obozie trwały zwyczajowe aktywności, koniarze doglądali koni (umieszczonych na terenie zamkowej stajni) a szlachta trenowała się w szabli i dzbanie. Od czasu do czasu niewielkie oddziały oddawały się ćwiczeniom musztry i strzelania. W tym ostatnim przodowała Rota manewrując grubo ponad godzinę. Poćwiczyliśmy też z chętnymi ochotnikami komendy manewrowe Wallhausena. Interesującą atrakcją był obnośny pokaz zdjęć z poprzednich edycji imprezy w wykonaniu Romy z RKJM -- zarówno fotografie, jak i sposób ich prezentacji zasługiwał na aplauz.

Dodatkowo, znudzeni obozingiem mogli oddawać się plebejskim rozrywkom w miasteczku odpustowym oddzielonym od obozu drewnianą palisadą -- można tam było zafundować sobie piwo, suweniry albo lodzika.

Na uwagę zasługiwał również zrekonstruowany przez pasjonata zamek. Jego odbudowa ruszyła w 2002 roku i ciągle postępuje (pamiętamy stan sprzed dwóch lat). Na brukowanym dziedzińcu urządzono tymczasową galerię zdjęć, w piwnicach dostępne było niewielkie muzeum. Chętni mogli również zwiedzić zamkowe wnętrza, a nawet rzucić okiem na okolicę z wysokości wieży. Miłym gestem właściciela zamku było wieczorne zaproszenie rekonstruktorów na zakrapiany poczęstunek, który urządzono w dużej sali. Podkute buty ślizgały się nieco na marmurach, ale było sympatycznie. Zauważyłem, że obóz był w tym czasie pilnowany przez ochronę, to również zasługuje na pochwałę.

Dalsza część wieczoru potoczyła się w standardowy sposób, skupiliśmy się przy ogniskach i rozpoczęliśmy część towarzyską. Trochę trudno mi ją opisać, bo po całonocnej jeździe i długim dniu padłem jak kawka. Nie wiem więc u kogo tym razem zostawił gacie imć Parufka ;)

Następnego dnia, 1 maja o godzinie 14:00 hetman Paweł Jan Sapieha poprowadzi wojska do bitwy o Tykocin. W śmiertelnej walce zewrą się ze sobą m.in.: artylerzyści, rajtarzy, pospolite ruszenie, jazda pancerna, piechota węgiersko-polska oraz regimenty muszkieterów i pikinierów.

Dla odmiany niedziela przywitała nas deszczem. Opady były dość poważne, rozważano nawet odwołanie bitwy. Z naszego punktu widzenia nie było tak źle, bo nie musieliśmy dolewać wody do gotowanego żuru, poza tym mogliśmy się schronić od czasu do czasu pod RKJMowy daszek. Około 13tej, zaraz po obiedzie oddziały wyruszyły w niedalekie pole. Na początku odbyła się szybka próba (bez strzelania), po której przystąpiliśmy do działań.

Starcie było dość ciekawe, wzięło w nim udział kilkudziesięciu piechurów, kilka dział i kilkunastu konnych (jazda polska, tatarzy i rajtaria). Mimo obaw o wilgotne lonty broń paliła bez zarzutu, konni też dali niezły pokaz z elementami kaskaderki (nieźle wyreżyserowane zderzenie czołowe ;) Bitwa obfitowała w starcia na broń białą oraz pirotechnikę. Aż dziwne, że mimo tej eskalacji przemocy rannych i zabitych na polu prawie nie było. Z drugiej strony można to zapisać na karb podmokłego i rozjeżdżonego końmi terenu -- większość uczestników bała się pobrudzić swoje koronki i szlafroczki. Można sobie było wyobrazić jak wyglądało takie podmokłe pole po przejściu setek koni i tysięcy piechoty.

Po bitwie wróciliśmy do obozu by przeczekać falę uchodźców (widzowie parkowali samochody tam gdzie uczestnicy) i powoli rozpocząć pakowanie się. W efekcie zdążyłem jeszcze zrobić zlecone przez Netkę przymiarki a Paweł miał okazję postrzelać z muszkietu. Sprzątanie obozu, pożegnania, pakowanie się w deszczu i pożegnalny posiłek w Tejszy sprawiły, że Tykocin opuściliśmy dopiero po 19tej.

Podsumowując krótko: gdyby nie te 14 godzin spędzonych w busie, odwiedzalibyśmy Tykocin przy każdej możliwej okazji. Pozdrowienia i podziękowania do chłopaków z Podlaskiej Brygady Rekonstrukcji Historycznej.

Kruku